wtorek, 3 października 2017
Buba
Decydując się na psa, kota czy inne zwierze musimy zdawać sobie sprawę, że niesie to za sobą również przykre doświadczenia. M.in. choroby oraz niechybną śmierć pupila. O ile zwierze cieszy się pełnią zdrowia nie zaprzątamy sobie tym głowy. Liczymy, że ten stan rzeczy będzie trwał jak najdłużej. Pewnie łatwiej oswoić się z myślą o pożegnaniu gdy pies cierpi, choruje długo, a dolegliwości wyniszczają jego organizm.
Nasz pies od początku –
gdy tylko wzięliśmy go ze schroniska przy ulicy Marmurowej w Łodzi
miał zdiagnozowaną chorobę serca. Wizyty u weterynarzy zawsze
kończyły się konstatacją, że "pies długo nie przeżyje"
z sercem w takim stanie. A jednak przeżyła 13 lat, przez pierwszych
kilka lat ciesząc się względnie dobrą kondycją. Dwa ostatnie
lata jednak były dla Buby ciężkie, wodobrzusze i zabiegi, które
weterynarz musiał wykonać, aby ratować jej życie nasuwały nam
pytanie czy mamy prawo tak męczyć psa. Jednak wola walki i niezwykła
chęć życia dodawała nam motywacji.
Zasadne w tym miejscu wydaje
się pytanie o cierpienie psa i odczuwanie bólu. Chociaż weterynarz
zapewniał nas, że obiektywnie ciężko mówić o uchwytnych
objawach bólowych, bo nawet ciężka niewydolność serca nie musi ich
dawać (stale przyjmowała silne leki), to jednak nasuwały nam się pewne wątpliwości, zwłaszcza gdy do
objawów doszło wyniszczenie organizmu (nagły spadek wagi, niechęć
do jedzenia).
Decyzje o eutanazji zawsze podejmuje właściciel zwierzęcia. To on świetnie zna swoje zwierze i potrafi uchwycić tą jakże cienką granicę. Świetnie, gdy jest na tyle silny
psychicznie i jest w stanie to zrobić w odpowiednim momencie oszczędzając
zwierzęciu cierpienia. My walczyliśmy o naszego psa do końca, podając leki,
kroplówki, zastrzyki. Buba odeszła samodzielnie. W miejscu
świetnie sobie znanym, otoczona bliskimi jej ludźmi i miłością.
Relacja człowiek - zwierze
Adoptując psa wzięliśmy za
nią całkowitą odpowiedzialność. Chcieliśmy by czuła się
bezpieczna. Stała się częścią naszej rodziny. Pełnoprawnym jej członkiem. Pies, podobnie jak
człowiek – odczuwa różne emocji, ma sny i jest empatyczny (czego
akurat brakuje niektórym ludziom). Ale czy to stanowi o jego
podmiotowości? A jeśli nie, to co stanowi? Obiektywne kryterium
określające nasz stosunek do zwierząt zawiera się w
ich niezbywalnym prawie do życia. Życie, dla absolutnie każdej
istoty jest najważniejsze w całej hierarchii wartości. Natomiast
człowiek – jako istota świadoma wartości życia swojego oraz
cudzego powinien stać na straży tej wartości.
Dla jednych odczuwanie bólu
czy cierpienia jest przesłanką do tego by uznać czworonoga, za
równego sobie. P. Singer, wyznaczył kryterium podmiotowości na
granicy: zdolności do odczuwania bólu/cierpienia. Tak uważał też
protoplasta Singera. J. Benthama pisząc: "oby nadszedł dzień,
gdy wszyscy uznają, że liczba nóg, włochatość skóry lub to,
jakie zakończenie ma os sacrum, nie są również argumentami
przekonywującymi, aby wolno było doznającą uczuć istotę wydać
na męczarnię (...) należy pytać nie oto czy zwierzęta potrafią
rozumować ani czy mogą mówić, lecz czy mogą cierpieć."
Natomiast I. Kant był zdania, że złe traktowanie zwierząt jest
przyczyną okrucieństwa wobec innych ludzi.
To co robię określa to kim jestem
W pewnym stopniu nasz
stosunek do zwierząt określa to kim jesteśmy. Dlaczego? Źródło
moralnej powinności człowieka wobec zwierzęcia znajduje się nie w
zwierzęciu, lecz w człowieku. To on jest tzw. podmiotem moralnym w
tej relacji i na nim spoczywa całkowita odpowiedzialność za nią. Zwierzęta nie oceniają,
zapewniając nam bezwarunkową miłość. Są przyjaciółmi "za
dobre i na złe". Dlatego, zapewne, więź na linii zwierze-człowiek jest tak mocna i tak nierozerwalna. Czy jednak odwdzięczamy się tym
samym?
Nie chce jednoznacznie odpowiadać na to pytanie, bo każdy przypadek trzeba rozpatrywać indywidualnie, ale mam wątpliwości czy dobrze traktujemy nasze polskie zwierzęta. Zwłaszcza te gospodarskie czy te mieszkające na wsi, w budach, na krótkim łańcuchu.
Odrębną kwestią jest "moda" na psy czy koty, która da się zaobserwować w dużych miastach. Buldogi francuskie, jack russell terriery, koty brytyjskie czy rosyjskie.
Moda na posiadanie zwierząt
określonej rasy napędza pęd za tym by mieć "pieska
idealnego", niczym zabawka, takiego jak ulubiona blogerka czy celebrytka. Takiego, który świetnie wygląda na
zdjęciach. Promowanie psów o określonym typie wyglądu, NIESTETY rozpędza przemysł cierpienia jakim są pseudohodowle.
Co jednak dzieje się z tym psem gdy zaczyna chorować?
Gdy koszty leczenia wzrastają, bo choroba okazuje się poważniejsza
niż na początku zakładano? Czy kupowanie psa jest w ogóle etycznym zachowaniem, gdy tyle zwierząt czeka w schroniskach bez
nadziei na lepsze życie?